Słowo „odsys” komputer podkreśla na czerwono. Próżno go też szukać w oficjalnych słownikach i encyklopediach. Pojawiło się natomiast w jednym z tekstów nadesłanych do naszego wydania drukowanego Autonaprawy. W takich wypadkach zawsze jest problem: zostawić czy zamienić? Dla dyplomowanych i samozwańczych stróżów czystości języka wszelkie wyrazy nieobecne w słownikach są po prostu błędne. Trzymając się jednak konsekwentnie tej zasady, mówilibyśmy i pisali do dzisiaj dawną nieporadną polszczyzną Mikołaja Reja.
"Odsys" można zamienić np. na "system podciśnieniowego usuwania pyłu" i żaden językoznawca już się nie przyczepi, ale nie ma wątpliwości, które z tych określeń ma szansę wygrać w potocznym użyciu. Pierwsze jest zrozumiałe wręcz intuicyjnie, krótsze, łatwiejsze do wypowiedzenia i nawet bardziej jednoznaczne, jak się to może niesłusznie wydawać.
"Odsys" bowiem w internetowym "Miejskim słowniku slangu i mowy potocznej" ma znaczenie całkiem inne, o czym świadczy podany tam przykład zastosowania: "W sklepie zabrakło piwa, no to mamy odsys od imprezy". "Odsys" jest tutaj tylko brakiem możliwości dokonania należnego "dosysu". Czy można tak samo określić sytuację, gdy piwa w sklepie nie brakuje, ale nikt nie ma na nie ochoty? Jest to problem raczej mało istotny, zwłaszcza dla redakcji, która, tak czy inaczej, nie powinna posługiwać się slangiem, chyba że jej potencjalni czytelnicy mają z jakichś powodów "odsys" od czytania.
Z najświeższych badań czytelnictwa w Polsce wynika, iż większość z nas, niezależnie od poziomu wykształcenia, nie czyta żadnych książek ani w ogóle jakichkolwiek tekstów dłuższych niż trzy strony, a na dodatek nie wstydzi się do tego przyznawać. Uczeni różnych specjalności głowią się teraz nad przyczynami owego niepokojącego zjawiska. Doszukują się tu niekorzystnego wpływu Internetu, jakby jego nieprzebrane już dziś zasoby składały się z samych głupowatych wpisów anonimowych internautów, lakonicznych informacji bieżących i podpisów pod zdjęciami. Winią nasz system edukacji, zaniedbujący rzekomo kształcenie humanistyczne na rzecz technicznego, jakby można było ustalić, czego ludzie nieczytający nie czytają bardziej. Jak zwykle w takich wypadkach eksperci wolą snuć najbardziej karkołomne hipotezy niż wprost zapytać samych (nie)zainteresowanych.
Moglibyśmy udawać, że nas, czyli miesięcznika "Autonaprawa", to wszystko nie dotyczy, skoro jesteśmy akurat pismem technicznym, publikowanym równolegle w wersji drukowanej i internetowej, a teksty przekraczające wraz z ilustracjami trzy strony objętości zdarzają się u nas wyjątkowo rzadko. Lepiej jednak nie chować głowy w piasek, bo ta nasza, pozornie bezpieczna, pozycja leży przecież na pierwszej linii rysującego się frontu.
Dzięki internetowym miernikom czytelnictwa właśnie wiemy, że wciąż szybko rośnie liczba sięgających po nasze publikacje, lecz średni czas poświęcany na ich lekturę utrzymuje się na niezmiennym, bardzo dalekim od oczekiwań poziomie. Z wydaniami drukowanymi jest zapewne podobnie. Dlaczego człowiek zawodowo związany z motoryzacją i równocześnie umiejący czytać tak mało korzysta z wiedzy udostępnianej mu przez najbardziej kompetentnych w swych specjalnościach autorów? Być może nie jest to mu praktycznie do niczego potrzebne albo generalnie nie ma zaufania do wszelkich publicznie przekazywanych wiadomości.
0 komentarzy dodaj komentarz