W tym roku mija 60 lat, odkąd zdobyty został najwyższy szczyt Ziemi – fascynujący i śmiertelnie niebezpieczny Mount Everest (8850 m n.p.m.), nazwany tak na cześć walijskiego kartografa sir George'a Everesta. Przez miejscową ludność góra ta uważany jest za siedzibę bogów: po tybetańsku nosi nazwę Czomolungma, czyli „Bogini – Matka – Ziemia”, po nepalsku Sagarmatha, czyli „Czoło Nieba”. W latach 20. zeszłego wieku jej pokonanie, po zdobyciu obu biegunów Ziemi (w latach 1909–1911) było ostatnim wielkim wyzwaniem złotej ery wypraw.
Pierwszym człowiekiem, który zapragnął zmierzyć się z Mount Everestem, był Anglik George Mallory. Po nieudanej próbie w roku 1921 napisał: „ To było jak niesamowity sen, Everest. Mocarny olbrzym. Gigantyczny biały kieł. Kolosalna skała pokryta śniegiem . Dla wspinacza to najbardziej zatrważający widok”. A jednak trzy lata później ponownie podjął wyzwanie. Zapytany przez dziennikarza NYT, po co się wspina na Everest, odpowiedział krótko : „Bo istnieje”. W trakcie brawurowego ataku – zginął. 75 lat później amerykańska ekspedycja odnalazła ciało Mallory'ego zaledwie 300 metrów poniżej szczytu. Czy zginął, wspinając się na górę, czy, jak niektórzy sądzą, w drodze powrotnej? Pewnie już się nie dowiemy.
Potwierdzone i udokumentowane zdobycie Mout Everestu miało miejsce 29 maja 1953 roku. Jego bohaterem był Nowozelandczyk Edmund Hillary, z zawodu pszczelarz. Atak na górę przeprowadził wraz z nepalskim szerpą Tenzigiem Norgayem. Na świętowanie nie było czasu, jak to w górach. Alpiniści uścisnęli sobie dłonie, zrobili kilka zdjęć. Zostawili na szczycie krzyż i zakopali garść słodyczy w ofierze dla bogów. Po zejściu do obozu Hillary zażartował: „W końcu załatwiliśmy skurczybyka”. Dzięki relacji na żywo w BBC słowa te usłyszał cały świat. Za swój wyczyn (nie żart) Hillary otrzymał z rąk angielskiej królowej Elżbiety II tytuł szlachecki.
Sukces duetu Hillary-Tenzing z 1953 roku otworzył wielki i wciąż dalej zapisywany rozdział światowego himalaizmu. Za ich przykładem również nasi rodacy ruszyli na podbój najwyższych gór świata. Pierwszego polskiego wejścia na Everest dokonała Wanda Rutkiewicz 16 października 1978, w dniu wyboru Karola Wojtyły na papieża. W jednym czasie „oboje wspięli się na swój najwyższy szczyt”, jak miał to znakomicie spointować Jan Paweł II. Następna dekada to pasmo spektakularnych sukcesów polskich wspinaczy („Lodowych Wojowników”, jak z zachwytem pisała o nich ówczesna prasa), wyznaczających nowe drogi i nowe sposoby zachowań w górach: Andrzej Zawada – to pionier zimowego himalaizmu, Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy – pierwsi pogromcy Mount Everestu zimą, Wojciech Kurtyka – prekursor stylu alpejskiego (wspinanie się bez zakładania obozów i lin poręczowych), Jerzy Kukuczka – zdobywca Korony Himalajów…. Nie sposób wymienić wszystkich. W marcu tego roku świat znów przypomniał sobie o Polakach za sprawą czwórki śmiałków, którzy postanowili zmierzyć się zimą z Broad Peak.
„Góry wysokie, co im z wami walczyć każe?” – śpiewał kiedyś znany polski zespół. Potrzeba zmierzenia się z tym, co jest niewyobrażalnie trudne? Dążenie do czegoś, co jest wyżej i dalej, choć wymaga to podejmowania trudnych , ryzykownych decyzji, tytanicznego wysiłku i ekstremalnych wyrzeczeń? Trochę przypomina to prowadzenie biznesu w dzisiejszych, niełatwych czasach. I nieważne, czy chodzi o wielką, międzynarodową korporację, czy lokalną firmę lub warsztat. Każdy ma swój Everest do zdobycia.
0 komentarzy dodaj komentarz